Jakiś rok/dobre pół roku temu, w biedronce pojawiła się promocja na produkty do makijażu firmy Bell (tak jest i teraz, ale z tego co widzę jest to inna zawartość). Jako wielki fanatyk koloru fioletowego, gdy zobaczyłam mini paletkę z różnymi jego odcieniami - bez zastanowienia włożyłam ją do koszyka. Cena była dość atrakcyjna, więc stwierdziłam, że warto spróbować.
Cóż.
Nie było warto.
Otóż kolory same w sobie wyglądają na całkiem interesujące, ich struktura (zewnętrznie!) również nie wydaje się być zła. A diamentowa baza? Brzmi świetnie!
Ale na co te zachwyty, jeśli cienie same w sobie są tandetne?
Są bardzo słabo sprasowane, więc bardzo się osypują przy nakładaniu (oczywiście temu można zaradzić podkładając np chusteczkę na policzek), kolor nakładany na powiekę jest ledwo widoczny, tak jakby zanika w trakcie rozcierania, dzieje się to nawet po zabawie w nakładanie kilku warstw (tyczy się to również innych kolorów z tej serii, bo miałam ' przyjemność ' je wypróbować.
Dodam jeszcze, że ' baza ' to zwykły cień, którego nie byłoby widać, gdyby nie brokat w nim zawarty.
Miękkie przejścia między kolorami są nie do wykonania, mało tego,
cały makijaż oka znika w tempie błyskawicznym, by pędzić do załamania powieki na walne zebranie samorządu :D
Po tym niewypale strasznie zraziłam się do produktów firmy Bell, jednak odzyskali moje zaufanie wspaniałym podkładem (o którym już niedługo) oraz dzięki tintom, które również są wspaniałe :)
Post ten dedykuję mojemu ukochanemu, bo dopiero dziś dotarło do niego, że prowadzę tego bloga, jestem ciekawa czy przeczyta wpis do końca i da mi o tym znać ;)
A Wy? Miałyście już do czynienia z cieniami tej firmy?